Dlaczego nie odpoczywam, skoro... odpoczywam?

Im jestem starsza, tym szybciej staję się przemęczona i rozdrażniona bodźcami, na które jestem wystawiona w codziennym życiu. Dodatkowo często czuję niepokój a natrętne i nawracające myśli nie pozwalają mi się rozluźnić. W efekcie moje ciało jest napięte jak struna, dokuczają mi kilkudniowe bóle głowy a każde słowo czy gest staje się pretekstem do wybuchu złości. Wpadając w wir pracy, obowiązków, spotkań rodzinnych i towarzyskich mój organizm wyraźnie sprzeciwia się takiemu obciążeniu. Miałam do wyboru dwie opcje: pogodzić się z ciągłym stresem albo znaleźć skuteczne rozwiązanie.

pixabay.com
 

Pierwszym krokiem była obserwacja mojej codziennej rutyny. Ile godzin śpię? Czy jem regularnie? Czy pomijam jakiś posiłek? Ile czasu przebywam na social mediach?

Szybko okazało się, że ogromnym problemem jest mój smartfon. Albo raczej moje postępujące uzależnienie od niego. Naprawdę długo żyłam w przekonaniu, że korzystam z telefonu sporadycznie, głównie w podróży, słuchając muzyki i podcastów lub pobieżnie scrollując social media w celu zabicia czasu i nudy. Jednak moje założenia zweryfikowały liczby, które nigdy nie kłamią. Moim sierpniowym rekordem było spędzenie na telefonie 5 godzin 20 minut, w tym 3 godziny na Instagramie. Nie wspomnę o tym, że urządzenie mam zawsze przy sobie, bardzo często trzymając je w ręku by mieć pewność, że nie ominę żadnego połączenia, SMS czy powiadomienia. FOMO pełną parą. 

Na szczęście oprócz przygnębiających raportów, mój smartfon (i pewnie każdego z was) oferuje ustawienie licznika czasu w aplikacjach. Dzięki tej opcji, po przekroczeniu ustalonego przez nas dziennego limitu dla danej aplikacji, zostaje ona wstrzymana do końca dnia. Sprytne, ale czy pomogło? Na pewno ograniczyłam spędzanie czasu na social mediach, jednak główne problemy, czyli rozdrażnienie, niepokój i zmęczenie nie minęły. 

Postanowiłam przyjrzeć się higienie snu. W skrócie: są to zasady, które warto wprowadzić w życie, by poprawić jakość snu i funkcjonowania organizmu. Wśród najczęściej wymienianych są m.in. uregulowanie rytmu życia i kładzenie się do łóżka o stałej porze, jedzenie lekkostrawnych posiłków, unikanie światła w nocy - zarówno blasku latarni nocnych, jak i światła niebieskiego, które pobudza nasz organizm i zaburza produkcję melatoniny. Wszystkie te punkty od dawna mam wprowadzone do swojego życia i traktuję je naprawdę poważnie. Jeśli "przegapię" stałą godzinę snu, ciężko jest mi potem zasnąć a następnego dnia jestem nerwowa i zmęczona. Podobnie jest z elektroniką i światłem niebieskim. Na godzinę przed snem odłączam się od internetu i staram się nie zerkać na ekran. Niestety zdarzają mi się potknięcia, które sprawiają, że staję się się bardzo pobudzona i mam trudność z wyciszeniem. Postanowiłam bardziej pochylić się nad tym aspektem i wprowadzić w życie rytuały, które ułatwią mi przestrzeganie tej zasady. Najlepiej takie, które będą angażujące, pomogą się odprężyć i uspokoić rozbiegane myśli.

Pierwszą, niemal instynktowną rzeczą, było cowieczorne szykowanie się na kolejny dzień. Zaliczało się do tego zarówno wybieranie i uprasowanie ubrań jak i przygotowanie plecaka lub torby, by w porannym pośpiechu o niczym nie zapomnieć. Przydatne okazały się także listy to do. Dzięki nim mogłam lepiej rozplanować nadchodzący dzień i nie martwić się, że jakaś naprawdę ważna czynność wypadnie mi z głowy. Widząc pozytywne efekty spisywania zadań poszłam o krok dalej - założyłam dziennik. Zdarza się, że przed snem prowadzę baaardzo długie monologi w głowie. Analizuję gesty, sytuacje, układam scenariusze, które i tak najczęściej nie mają miejsca w rzeczywistości. To wszystko sprawia, że w moim umyśle huczy jak w ulu a ja odliczam kolejne bezsenne minuty. Dlatego spisywanie przemyśleń, obaw czy wspomnień z kończącego się dnia uznałam za dobry pomysł i postanowiłam spróbować zrobić z tego nawyk. Czy się sprawdza? Chyba jeszcze za wcześnie by to stwierdzić. Natomiast z całą pewnością po zapisaniu natrętnych myśli w głowie robi się jakby ciszej. 

Jednak moją największą bolączką jest podatność na stres, który nieustannie wpływa na jakość mojego życia. Stale napięte mięśnie, zaciśnięte zęby i pięści, problemy z trawieniem to te najbardziej dokuczliwe dolegliwości. W ostatnich latach próbowałam wdrożyć wiele pomysłów podpatrzonych w sieci, które docelowo miały mi pomóc w relaksacji, odprężeniu i byciu tu i teraz. Joga i stretching, haftowanie, kolorowanie, układanie puzzli... To wszystko było bardzo przyjemne, jednak nie pomogło mi uzyskać oczekiwanego efektu. 

Kilka tygodni temu miałam okazję wziąć udział w webinarze o odpoczynku i pracy nad stresem. Odkryłam wtedy, że być może sednem problemu jest brak domknięcia cyklu reakcji stresowej. Początkowo to pojęcie nic mi nie mówiło, więc jeśli macie podobnie, to już tłumaczę. Wyobraźcie sobie jaskiniowca. Jego codzienność to próba zdobycia jedzenia i utrzymanie się przy życiu. W tym drugim aspekcie pomaga mu ciało: w momencie, gdy na horyzoncie napotyka drapieżne zwierzę, ciało człowieka robi wszystko, by poradzić sobie z zagrożeniem. Stojąc w obliczu potencjalnego ataku, jedynym zadaniem organizmu jest przygotowanie się do walki lub ucieczki. Serce zaczyna bić szybciej, zwiększa się ciśnienie i napinają się mięśnie. W takim kontekście zachowanie ludzkiego ciała jest jak najbardziej uzasadnione. No dobrze, ale przecież obecnie istnieją nikłe szanse, że wychodząc z domu natrafimy na głodnego tygrysa. Jasne, problem w tym, że nasz mózg nie widzi różnicy pomiędzy niebezpiecznym zwierzęciem a zdenerwowanym współpracownikiem i reaguje na stresujące sytuacje tak samo jak w prehistorycznych czasach. Z tą różnicą, że wtedy po przeżyciu groźnego spotkania organizm przechodził ze stanu mobilizacji w stan spoczynku i bezpieczeństwa - czyli następowało domknięcie cyklu reakcji stresowej, którego we współczesnym świecie nam brakuje. Co zrobić w takiej sytuacji? Może warto działać zgodnie z instynktem i zużyć nagromadzoną energię? Pobiegać, poskakać, iść na basen. Osobiście zauważyłam, że po bardzo stresującym dniu w pracy znacznie lepiej czuję się, gdy rozchodzę nagromadzone nerwy na spacerze, niż gdy zawinę się w takim stanie w koc i skryję przed światem. Jeśli nie jesteście fanami aktywności, w sieci opisane są inne sposoby na rozładowanie napięcia. Może być to świadoma praca z oddechem, regulowanie emocji poprzez płacz lub śmiech, spędzenie czasu wśród natury (zarówno dzikiej, leśnej jak i tej doniczkowej) a także sen. Dla mnie ta wiedza stała się game changerem. W końcu zrozumiałam mechanizmy, które rządzą moim ciałem i mogę świadomie nad nimi pracować. 

Jeśli doświadczacie podobnych problemów, to mam nadzieję, że któryś z opisanych sposobów pomoże wam w walce z przebodźcowaniem. Dajcie znać, czy macie własne nawyki bądź rytuały, które pomagają wam zachować codzienną równowagę? 

Dbajcie o siebie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2014 Bywam kulturalna , Blogger