Wszyscy powinniśmy mieć nagie zdjęcia.

Najlepiej robione przez kogoś. Nie po to, by udostępniać je w sieci i czekać na polubienia lecz po to, by spojrzeć na własne ciało okiem drugiej osoby. Bo wtedy okazuje się, że w obiektywie fotografa widzimy się nieco inaczej niż w lustrzanym odbiciu.


To nie jest tak, że ja z tą mądrością się urodziłam. W okresie dojrzewania, podobnie jak wiele nastolatek, miałam ogromny problem z zaakceptowaniem swojego zmieniającego się ciała. Obserwowałam swój biust, który wyglądał na niepokojąco mały nie tle biustów moich koleżanek, na zdjęciach, gdzie szeroko się uśmiechałam, zawstydzały mnie moje krzywe zęby a po obfitym obiedzie czułam się niekomfortowo ze wzdętym brzuchem. Z czasem tych kompleksów pojawiało się coraz więcej. Rozstępy na udach, cellulit na pośladkach, cienkie i słabe włosy, brzydki paznokieć, który nieciekawie zrósł się po zabiegu operacyjnym. To wszystko zaczęło się piętrzyć w mojej psychice do takiego stopnia, że nie potrafiłam poczuć się piękna.

Gdy zaczynałam rozmowę o moim problemie z samoakceptacją, najczęściej spotykałam się z komentarzami „co ty gadasz, chuda jesteś”. Nie obyło się również bez zaczepnych określeń o worku kości, o odchudzaniu się z kości na ości, gdy odmawiałam spróbowania szynki dziadkowej produkcji, czy porównywaniu mnie do kościotrupa. Bliscy żartowali, że powinnam nosić kamienie w plecaku, by nie porwał mnie wiatr albo że moja młodsza siostra bez problemu powaliłaby takiego chudzielca jak ja (swoją drogą, piękne wpędzanie w kompleksy dwóch osób za jednym zamachem). Dorastanie wśród takich pozornie niewinnych uwag sprawiło, że głupio mi było w ogóle zaczynać temat kompleksów, które wewnątrz mnie wciąż rosły w siłę.

Nikogo nie zdziwi jeśli powiem, że moje problemy wzmacniały zdjęcia modelek, aktorek i piosenkarek, które najpierw oglądałam na stronach młodzieżowych gazet a z czasem na Facebooku i Instagramie. Jędrne ciała, płaskie brzuchy, długie nogi, kształtne pośladki. Patrzyłam na wymuskane fotografie i czułam się beznadziejnie. Postrzegałam te kobiety jako uosobienie piękna i ideały, do których taka dziewczyna jak ja musi za wszelką cenę dążyć. A jakby tego było mało, zaczęłam również porównywać się do koleżanek ze szkoły oraz obcych dziewczyn, które mijały mnie na ulicy. Obserwowałam kobiety, które miały całkowicie inną budowę ciała, typ urody oraz styl i w duchu żałowałam, że nie mogę osiągnąć tak perfekcyjnego wyglądu jak one. Wprowadziłam się w błędne koło, kompletnie nie wiedząc, jak się z niego wydostać. Niestety nie mogę napisać, że nastąpił jakiś cud, wielki przełom. Nie, nadal łapię się na tym, że z zazdrością patrzę na idealne fotografie udostępniane w sieci. Ale przeżyłam coś, co pomogło mi spojrzeć na moje ciało w inny sposób - odważyłam się wziąć udział w sesji zdjęciowej w bieliźnie.

Pomimo tego, że fotograf, przed którą pozowałam nie była dla mnie obcą osobą, z początku czułam blokadę. Wiecie, do tej pory nie rozbierałam się przed nikim oprócz narzeczonego. Na szczęście spotkałam się z ogromną wyrozumiałością i szacunkiem do mojej decyzji. To pomogło mi się otworzyć i czuć się swobodnie. Spędziłyśmy wspaniałe dwie godziny w pustym mieszkaniu, w którym nikt ani nic mnie nie krępowało. W efekcie stworzyłyśmy piękne i naturalne fotografie, które uświadomiły mi, że tak właśnie wygląda każde inne ciało niepoddane przeróbce w Photoshopie. Zrozumiałam, jak dużą krzywdę robią ludziom modowe magazyny, influencerskie konta na social mediach czy wielkie billboardy na ulicach. Jesteśmy skazani na oglądanie WYOBRAŻEŃ o idealnym ciele, które weryfikują naszą psychiczną wytrzymałość. Wstydzimy się własnej naturalności (np. obsesyjnie pilnując na plaży dołu od bikini, gdy robi nam się camel toe. Kto to w ogóle wymyślił?) usilnie ukrywając ją pod filtrami. Dążymy do wyglądu modelek, które nawet nie wyglądają tak, jak je widzimy. Absurd, nie?

Jestem ogromnie wdzięczna za możliwość udziału w tej sesji fotograficznej. Dzięki niej spojrzałam na swoje ciało łagodniej, bez złości i irytacji. Pogodziłam się z wydętym brzuchem po jedzeniu, z rozstępami na udach, z małym biustem. Nie porównuję się już z innymi kobietami - w końcu to, że nie wyglądam jak one nie znaczy, że wyglądam brzydziej. Jestem po prostu inna. I w tej inności tkwi piękno.

Kochajmy swoje ciała.

1 komentarz:

  1. Szukałam odpowiedniego czasu i miejsca na przeczytanie tego wpisu, bo tytuł mnie bardzo zaciekawił. Muszę przyznać, że jestem trochę zdziwiona tematyką, niewiele nie-pseudo-modelek pozuje w bieliźnie i chyba faktycznie jest to błąd. Może gdyby każda dziewczyna miała szansę zobaczyć siebie na dobrze wykonanych, odpowiednich zdjęciach to spojrzałaby na siebie łaskawszym wzrokiem?
    Przyznam też, że ja bym się chyba nie zebrała na odwagę. Niezależnie od wagi i stanu cery zdjęcia rozbierane (i te mniej i bardziej) są bardzo daleko poza moją strefą komfortu.
    Tekst super, nakłania do przemyśleń!
    Ruda Gaduła

    OdpowiedzUsuń

Copyright © 2014 Bywam kulturalna , Blogger